Zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa konsument w ciągu 10 dni ma możliwość odstąpienia od umowy zawartej na odległość. Najpóźniej z dniem 13 czerwca 2014 r (dokładny termin uzależniony jest od prac legislacyjnych w polskim Sejmie) ten czas wydłuży się do 14 dni, zgodnie z postulatami zapisanymi w dyrektywie Parlamentu Europejskiego i Rady nr 2011/83/UE z dnia 25 października 2011 r. w sprawie praw konsumentów. Możemy więc oczekiwać zmian dostosowujących rodzime przepisy do europejskich ustaleń. Będą one dotyczyły konieczności udzielania konsumentowi w jasny i zrozumiały sposób pakietu informacji dotyczących: cech towarów lub usług, danych teleadresowych przedsiębiorcy, łącznej ceny towarów (usług), kosztów jakie nabywca poniesie w opłacając środki porozumiewania się na odległość w celu zawarcia umowy, warunków płatności. Na szczególną uwagę zasługują także: wiadomość o istniejącym prawie do odstąpienia od umowy lub jego braku lub okolicznościach, w których konsument takie prawo utraci oraz informacja o konieczności poniesienia przez nabywcę kosztu zwrotu towarów. To oczywiście tylko wybrane aspekty 11 pozycji informacyjnych widniejących na liście UE.
Jednak wróćmy do kwestii rezygnacji z zawartej transakcji. W praktyce oznacza to, że nabywca bez podania przyczyny może zwrócić towar do sklepu internetowego. I to jest uczciwe rozwiązanie – o ile obie strony: kupujący i sprzedający grają fair. Jednak nie zawsze tak jest: często obie strony starają się „naginać” obowiązujące reguły. Kupującym często zdarza się „wypożyczanie” atrakcyjnych towarów: ubrań, torebek, sprzętu RTV lub AGD – przysłowiowe staje się „kupowanie” projektorów multimedialnych na finał rozgrywek w piłkę nożną. Innym przekroczeniem uprawnień może być zamawianie dużej liczby produktów, tak aby skorzystać z bezpłatnej dostawy, a następnie zwracanie do sklepu „niepotrzebnych” sztuk. Również internetowi przedsiębiorcy nadużywają i prawa, i dobrej woli kupujących, często przekraczając granice dobrego smaku. Zdarza się, że podczas obliczania wartości koszyka nie uwzględniają kosztów dostawy, zmieniają regulamin sklepu bez wcześniejszego powiadomienia o tym fakcie, nakłaniają do zawarcia umowy poprzez specjalne oferty promocyjnej ceny jedynie przez kilka dni lub przedstawiają produkty podobne do markowych utwierdzając nabywcę w przekonaniu, że są oryginalnym wytworem znanego producenta.
Jak widać, nieprecyzyjne prawo skłania do nadużyć. Czy wprowadzenie unijnej dyrektywy coś zmieni? Miejmy nadzieję.
Jednak wróćmy do kwestii rezygnacji z zawartej transakcji. W praktyce oznacza to, że nabywca bez podania przyczyny może zwrócić towar do sklepu internetowego. I to jest uczciwe rozwiązanie – o ile obie strony: kupujący i sprzedający grają fair. Jednak nie zawsze tak jest: często obie strony starają się „naginać” obowiązujące reguły. Kupującym często zdarza się „wypożyczanie” atrakcyjnych towarów: ubrań, torebek, sprzętu RTV lub AGD – przysłowiowe staje się „kupowanie” projektorów multimedialnych na finał rozgrywek w piłkę nożną. Innym przekroczeniem uprawnień może być zamawianie dużej liczby produktów, tak aby skorzystać z bezpłatnej dostawy, a następnie zwracanie do sklepu „niepotrzebnych” sztuk. Również internetowi przedsiębiorcy nadużywają i prawa, i dobrej woli kupujących, często przekraczając granice dobrego smaku. Zdarza się, że podczas obliczania wartości koszyka nie uwzględniają kosztów dostawy, zmieniają regulamin sklepu bez wcześniejszego powiadomienia o tym fakcie, nakłaniają do zawarcia umowy poprzez specjalne oferty promocyjnej ceny jedynie przez kilka dni lub przedstawiają produkty podobne do markowych utwierdzając nabywcę w przekonaniu, że są oryginalnym wytworem znanego producenta.
Jak widać, nieprecyzyjne prawo skłania do nadużyć. Czy wprowadzenie unijnej dyrektywy coś zmieni? Miejmy nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz